Długo zastanawiałam się czy napisać o tym jak żyłam, bo wstydzę się mojego postępowania i tego, kim byłam. Życie moje było przykładem jak człowiek nie powinien żyć. Mówię „było”, bo wszystko uległo zmianie, i to nie wtedy, kiedy byłam wolną osobą, ale w więzieniu, kiedy już otrzymałam wyrok cztery i pół roku więzienia za rozboje. Ktoś pomyśli, że to spora odsiadka, a ja wiem, że gdybym się tu nie znalazła, już bym dziś nie żyła.
Będąc w Areszcie Śledczym dowiedziałam się, że przychodzą do nas chrześcijanie (jakiś pastor) i opowiadają o Jezusie. Wiedziałam, że chrześcijaństwo to jedna, wielka ściema, ale postanowiłam pójść, bo tu, w więzieniu, nie ma za wiele rozrywki. To pierwsze spotkanie miało na mnie decydujący wpływ, bo spotkałam dwóch starszych panów, którzy mówili o życiu, jakiego nie znałam. Sporo rozmawialiśmy a wielokrotnie, z przyzwyczajania, chciałam ich okłamać, ale oni jakby znali moje myśli i czułam się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku. Po powrocie do celi moje myśli zajęte zostały przez jedno słowo – Jezus. Nie mogłam się go pozbyć, usnęłam dopiero nad ranem.
Następne spotkania były rozważaniem ewangelii Jana, odkrywaniem życia, które nigdy się nie kończy. I znowu Jezus zajął moje myśli, o Nim tylko myślałam, co zauważyły też inne koleżanki z celi. Wiedziałam, że coś musi się wydarzyć, bo inaczej oszaleję, bo tylko na chwilę mogłam myśleć o czymś innym, a tak ciągle Jezus, Jezus...
Nie mogłam się doczekać następnego spotkania.
Wiedziałam, że coś się ze mną dzieje, bo wcześniej nienawidziłam ludzi, nigdy nikomu nie zwierzałam się z mojego życia, a dziś czułam potrzebę, aby to z siebie wyrzucić. Pomyślałam by na spotkaniu opowiedzieć o tym, ale to faceci, jak można z nimi mówić o rzeczach, o których zapewne nie mają pojęcia? Jakie było moje zdziwienie, kiedy pastor, gdy przyszedł na spotkanie, powiedział do mnie – wiem, że chcesz mi coś powiedzieć. Chciałam, bo to, co było we mnie stało się ciężarem, którego już dłużej nie potrafiłam nieść.
Urodziłam się w szczęśliwej rodzinie, a to szczęście trwało do czasu, kiedy moi rodzice nie poznali sąsiadów, którzy zaczęli ich zapraszać na imprezy alkoholowe. Najpierw było wesoło i wszyscy byli zadowoleni, jednak po kilku miesiącach już dla mnie, dwunastoletniej dziewczynki stało to się koszmarem bez końca.
Kiedy rodzice pili ja byłam posyłana do drugiego pokoju, gdzie byli ich starsi synowie. Najpierw zaczęło się od obmacywania, a później dochodziło do zbliżeń. Wracaliśmy nocą, rodzice roześmiani i pijani. Ja płakałam. To wtedy zamknęłam się w sobie, stałam się małomówna i nawet czasami w szkole pytana nie odpowiadałam, dobrze znając odpowiedź.
Chłopaki znajomych wprowadzili mnie w narkotyki. Zaczęło się od kleju, marihuany, różnych specyfików, dopalaczy, później doszła amfa, grzybki i oczywiście wszechobecny alkohol. Wpadłam w uzależnienie jak śliwka w kompot. Zaszłam w ciąże mając czternaście lat, a mamusią stałam się w wieku piętnastu.
Wydawało mi się, że kocham swoją córeczkę, ale alkohol i narkotyki były silniejsze. Odebrano mi ją sądownie i dano do rodziny zastępczej, bardzo wtedy płakałam, ale miałam świadomość, że to dla niej najlepsza wtedy opcja. Picie, ćpanie czego popadnie, sex z każdym kto stawiał, bądź załatwiał narkotyki, powodowało, że często urywał mi się film. Już nie potrafiłam mówić prawdy, okłamywałam wszystkich dookoła, kradłam, uczestniczyłam w bójkach i wymuszeniach, lubiłam chłopaków, którzy nie pękają i sama taką się stawałam. Sprawy sądowe, wyroki, odsiadki, to było dla mnie zamknięte koło. Utraciłam pamięć ośmiu miesięcy z mojego życia i sprawiało mi ból, kiedy chciałam je sobie przypomnieć. Przybywało mi jedynie tatuaży na całym ciele.
Kiedy po raz trzeci znalazłam się za kratkami, długo dochodziłam do siebie, przechodząc przez różne stany – zdrowiałam.
Dziś mam dwadzieścia trzy lata i 4,5 roku do odsiadki, ale po raz pierwszy w życiu mam prawdziwą nadzieję, że dam radę wszystko zacząć od nowa, bo wierzę, że Pan Jezus zmienił moje życie. Chcę odzyskać moje dziecko, może na razie listownie, o ile Sąd i opiekunowie pozwolą na kontakt. Czynię starania, aby eksternistycznie skończyć szkołę, zdobyć zawód i po wyjściu znaleźć się we wspólnocie prawdziwych chrześcijan.
Jestem świadoma życia wiecznego, bo wierzę w Jezusa, odkrywam teraz „prawdziwy pokój i radość” i zaczęłam robić to, co było mi zupełnie obce – kochać ludzi. Wszyscy wokół zauważyli, że zaczęłam się uśmiechać, a ja to robię, bo wiem, że już nie jestem sama. Jedna z wychowawczyń znając moje akta powiedziała, że więzienie uratowało mi życie, a to nieprawda. To Pan Jezus mnie odnalazł i zbawił, przemienił je, to On daje mi siłę, każdego dnia, że chce mi się żyć i… uczyć cierpliwości.
Jeszcze tylko 1452 dni.
Pola.